czwartek, 2 lipca 2015

Nietypowe autoportrety cz.2

       Nietypowość wyszukanych przeze mnie autoportretów to oczywiście mój punkt widzenia. Zapewne można ich znaleźć więcej  i dziwaczniejszych. 
Nazywam te obrazy autoportretami, chociaż większość z nich nimi nie jest i ma  własne tytuły. 
Ale nazwy mają swoje  indywidualne życie przy obrazach - czasami nadaje je autor, czasami właściciel, innym razem jakiś marszand, po to, by zaraz pojawił się alternatywny tytuł. 
Początkowo nie czułam się z tym dobrze. Komfortową dla mnie sytuacją jest świadomość, że dana rzecz "się nazywa". Nadanie imienia oswaja. 
Kiedy więc widziałam pracę, o której myślałam, że ją znam i pojawił się inny tytuł, byłam rozczarowana: czy to ja źle zapamiętałam, czy ktoś tu się pomylił. 
Teraz już tym się nie przejmuję, podobnie jak faktem, że dany obraz może być przez samego autora powielany i różnić się detalami od tego, który gdzieś indziej oglądałam. 

Dziś nadal poruszam się w kręgu rozpoznawalnych postaci.

4. Caravaggio

Mistrz malarstwa barokowego sportretował siebie w scenie religijnej:
 Dawid, praprzodek Chrystusa, powalił Goliata, wielkiego Filistyna, kamieniem z procy, a następnie odciął mu głowę. 

Straszna jest ta głowa z twarzą Caravaggia, gasnące oczy, ale jeszcze żywy krzyk. Wyłania się z czerni jak zło ze ściągniętymi, mocno zarysowanymi brwiami. To się może stać koszmarem nocnym.
Malarz, który swoimi ostrymi kontrastami światła i cienia rozbił harmonijny ład sztuki renesansu, wyłuskał tę głowę z cienia nagle, oświecił na moment i pozostawił z tym błyskiem, każąc pracować wyobraźni, dopowiadać sobie, "co jest za" .
 Więcej światła rzucił malarz na drobnego Dawida - triumfatora. Tylko że zwycięstwo okupione jest smutkiem - tak to widzę. Wyraz twarzy młodego Dawida mówi do mnie: "Dlaczego musiałem to zrobić?" Zabójstwo pozostanie zabójstwem.

 Caravaggio zabił w bójce mężczyznę i uciekł z Rzymu. Niektórzy twierdzą, że tym obrazem chciał wybłagać ułaskawienie u kardynała Scipione Borghese, któremu przesłał dzieło. Może to potępienie własnego czynu i wymierzenie sobie symbolicznej kary?
 Ułaskawienie przyszło, ale trzy dni po śmierci malarza.
 
Caravaggio, wł. Michelangelo da Merisi (1573-1610), Dawid z głową Goliata,1609-1610, olej na płótnie, Galleria Borghese, Rzym

5. Rembrandt  




Rembrandt Harmeszoon van Rijn (1606 - 1669), Autoportret z Saskią (lub Szczęśliwa para, lub Syn marnotrawny w tawernie), ok. 1635, Gemaldegalerie, Drezno


Przyczyna, dla której wybrałam ten portret, to uśmiech malarza.
           Nie jest znana dokładna liczba  autoportretów Rembrandta,  malowanych, rysowanych bądź graficznych, ze względu na liczne kopie.  
Pewny jest jednak fakt, że namalował ich mnóstwo i są chyba "wprawkami" rozwijającymi jego technikę, włączając serię autoportretów będących studiami, czasami karykaturalnych min.
Niemal na każdym z ujęć malarz jest albo poważny, ocierający się  o arogancję, albo jakiś taki głupkowaty. Uważam że to typ jego urody, nieregularny, pyzaty owal twarzy, specyficzny układ ust powodują, że on jest po prostu brzydki.
 Tutaj uśmiech rozjaśnia twarz i widać, że artysta jest szczęśliwy, chociaż rumieniec na twarzy Saski może wskazywać na jej zakłopotanie sytuacją.
Obraz powstał  około 1635 roku i być może szczęście wynika z faktu, że żona artysty jest w ciąży (w 1635 urodził im się syn, który, niestety, wkrótce zmarł), a może to zwyczajnie radosne chwile  z żoną, którą kochał. Odnosił też wtedy duże sukcesy i nie wiedział, że życie szykuje mu nieróżowy scenariusz. 

Tak mi się tu wydają prawdziwi, normalni.
















Inny portret Rembrandta pokazujący uśmiechniętego artystę (Autoportret śmiejącego się Rembrandta, 1669, Wallraf Richartz-Museum, Kolonia click) namalowany został w roku jego śmierci i ten śmiech wydaje się chochlikowatym pożegnaniem ze światem - wiem już wszystko, a wy musicie sami to przeżyć.

 6. Courbet

Gustave Courbet (1819 - 1877), Bonjour Monsieur Courbet (albo Dzień dobry, panie Courbet, albo Spotkanie), 1854, olej na płótnie, Musee Fabre, Montpellier; Poczytaj o obrazie tutaj.
 Kto w tej scence narracyjnej (bo przecież nazwanie tej pracy autoportretem jest mocno naciągane) został sportretowany: stojący bokiem do widza Courbet czy dwaj panowie z bardziej frontalną pozą? Nie udało mi się spojrzeć panu Courbetowi w oczy.


Wyczytałam gdzieś zdanie, że Courbet otworzył szeroką przestrzeń dla swoich następców, którzy coraz uważniej będą rozglądać się wokół siebie (był przywódcą realistycznej cyganerii). 
Wyjmując słowa z kontekstu, mogę powiedzieć, że w takiej szerokiej przestrzeni umieścił artysta swoje spotkanie z Alfredem Bruyas'em (jego finansowy patron) oraz z jego służącym. 
Zwykłe spotkanie na piaszczystej drodze. Ale panowie po lewej ubrani są dość elegancko, porządnie, Courbet natomiast, dziś powiedzielibyśmy, na luzie, w stylu włóczykija (ten kostur w dłoni!). Kto tu więc szczyci się wyższym statusem społecznym? Tytuł  (kto kogo wita?) oraz postawa bohaterów (gesty panów po lewej i nonszalancko zadarta bródka po prawej) wskazują, że to artyście należy się hołd. A przecież Courbet to prowincjusz z maleńkiego Ornans. 
Malarz uważany za największego z realistycznych mistrzów dał tu wyraz wyrosłemu z romantyzmu przekonaniu, że artysta to ktoś wyjątkowy, jest wieszczem i buntownikiem (sam malarz przystąpił do komunardów i jego pomysłem było obalenie kolumny na placu Vendome zwieńczonej posągiem Napoleona I).
Zastanawiają mnie cienie - panowie stoją w cieniu drzewa, które zdaje się rosnąć od strony widza. Cień Courbeta natomiast musiało wywołać światło padające z lewej strony. Jak to rozumieć?
Reg Grant dodaje do interpretacji :  
Courbet, z plecakiem wypełnionym przyborami malarskimi, upozowany jest na Żyda Wiecznego Tułacza, symboliczne uosobienie cierpiącej ludzkości, znane z licznych rycin. Stoi w pełnym słońcu, podczas gdy Bruyas i jego służący znajdują się w cieniu.
 Ojej!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz